Atest 2000

Życie Podkarpackie – 28.11.2001 r.

Atest 2000

Oglądając doroczną wystawę Towarzystwa Fotograficznego Atest 2000, czynną w Małej Galerii Miejskiego Ośrodka Kultury w Jarosławiu, miałem mieszane uczucia – radości i niedosytu.

Cieszyłem się, że zapoczątkowana w latach siedemdziesiątych przez „stary” Atest idea uczynienia z fotografii sztuki znalazła kontynuatorów. Wszak w dzisiejszym skomercjalizowanym świecie bezinteresowna twórczość nie jest zjawiskiem częstym i dlatego powinna być popierana na wszelkie sposoby. I w Jarosławiu tak się dzieje. Natomiast mój niedosyt, a nawet pewne obawy, pojawiły się, kiedy stanąłem przed zdjęciami jednakowego formatu, z których każde, niezależnie od planu (od detalu do pełnego pejzażu), przedstawiało przyrodę.

    Nie mam nic przeciwko fotografii przyrodniczej, tylko obawiam się, czy w takim zbiorowym dotykaniu tego samego tematu nie zatracają się indywidualności. Oglądając prezentowane prace miałem problem z odróżnieniem ich autorów bez czytania podpisów. Jedynym chyba wyjątkiem były zdjęcia Ziemby, którego styl, wynikający ze świadomego patrzenia i opanowania języka fotografii, pozwala odróżnić jego prace spośród tysięcy innych.

    Wygodny i często nadużywany argument, że fotografia przyrody to po szukiwanie piękna, jest po pierwsze mocno archaiczny, a po drugie błędny. Przyroda sama w sobie jest pięknem. Tylko od stopnia wrażliwości autora i opanowania warsztatu zależy czy obraz będzie dziełem sztuki, czy zwyczajnym landszaftem z pogranicza kiczu, tak często spotykanym w kalendarzach ściennych, które zastępują dziś makatki z jeleniami.

   

Kolejny mój powód do niepokoju to ujednolicenie formatów, wynikające chyba z tego, że w Jarosławiu jest tylko jedna, dobra maszyna do powiększeń, natomiast nie ma nożyczek. Oczywiście istnieje szkoła fotografowania pełnym kadrem, ale sprawdza się ona jedynie w reportażu i dokumentacji. Pejzaż to niezliczona ilość elementów w przestrzeni i potrzeba ogromnej dyscypliny autora, by pokazać tylko to, co istotne. W tym przypadku jedyną i receptą jest kadrowanie, czyli sztuka nożyczek, a tego drodzy koledzy z Atestu nie zrobi za was nawet najdoskonalsza maszyna.

    Na koniec o zdjęciach, które bardzo mi się podobały: pierwsze to „kłosy” autorstwa Bartka Petry – bo takie proste, że aż doskonałe. Drugie to zestaw dwóch prac Czesława Dziadusia, na których resztki szronu podkreślają barwę jesiennych liści. Bez pretensjonalności i szukania piękna na siłę

    Czekam na następną wystawę.

Jacek SZWIC

Źródło: Życie Podkarpackie (28.11.2001. r.)